Coś dla rodziców :-)
Slow parenting, czyli rodzicielstwo
powoli.
Współczesne dzieciństwo jest „fast”
Carl Honore, autor książki „Pod presją
czasu. Dajmy dzieciom święty spokój!”, twórca ruchu „slow”, w swej książce
przedstawia obraz współczesnego dzieciństwa. Twierdzi, iż nastąpił taki moment w
historii rodzicielstwa, kiedy to rodzice zaczęli odczuwać ogromną
presję, żeby nie tylko dać dziecku wszystko, co najlepsze, ale i wychować je na
perfekcyjne w każdej dziedzinie. Zachowujemy się, jakbyśmy musieli
wyprodukować dzieci najwyższej jakości, doskonałe pod każdym względem. Plany
zajęć współczesnych dzieci wypełnione są po brzegi. Lista ich zajęć ciągnie się
jak spaghetti: judo, angielski, balet, taniec, skrzypce, francuski, kaligrafia…
Realizacja tak napiętego grafiku wymaga ciągłej kontroli i nadzoru.
Rodzice i nauczyciele twierdzą, że dzieciom trzeba zapewnić wiele różnorodnych zajęć, atrakcji, pomysłów, aby odniosły w życiu sukces. Dzieci jednak, podobnie jak dorośli, potrzebują chwil zatrzymania, kiedy odpoczywają, myślą, próbują zrozumieć siebie. Slow parenting stwarza dziecku przestrzeń do eksperymentowania, w której mogą się swobodnie rozwijać fantazja i kreatywność. Według tej koncepcji rodzice są towarzyszami życia swoich dzieci, nie zaś autorami ich starannie zaplanowanego życia.
Rodzice i nauczyciele twierdzą, że dzieciom trzeba zapewnić wiele różnorodnych zajęć, atrakcji, pomysłów, aby odniosły w życiu sukces. Dzieci jednak, podobnie jak dorośli, potrzebują chwil zatrzymania, kiedy odpoczywają, myślą, próbują zrozumieć siebie. Slow parenting stwarza dziecku przestrzeń do eksperymentowania, w której mogą się swobodnie rozwijać fantazja i kreatywność. Według tej koncepcji rodzice są towarzyszami życia swoich dzieci, nie zaś autorami ich starannie zaplanowanego życia.
Współczesnym próbom wychowywania perfekcyjnych
dzieci towarzyszą coraz dłuższe kolejki w poradniach dziecięcych diagnozujących
ADHD, dysleksję, czy nadwagę. Carl Honore zadaje sobie i nam pytanie, czy na
pewno takie dzieciństwo chcemy oferować naszym dzieciom?
Slow parenting skłania do uświadomienia sobie, że tempo życia, nadmierne obciążenie go obowiązkami, zabija to, co najcenniejsze – właściwy dla każdego człowieka rytm. Nie chodzi zatem o dosłowne zwolnienie w każdej dziedzinie życia, ale o dostosowanie jego tempa do sytuacji i chwili. Carl Honore mówi: „Każdy z nas musi toczyć swoją walkę z prędkością”.
Slow parenting skłania do uświadomienia sobie, że tempo życia, nadmierne obciążenie go obowiązkami, zabija to, co najcenniejsze – właściwy dla każdego człowieka rytm. Nie chodzi zatem o dosłowne zwolnienie w każdej dziedzinie życia, ale o dostosowanie jego tempa do sytuacji i chwili. Carl Honore mówi: „Każdy z nas musi toczyć swoją walkę z prędkością”.
Jak w świecie „fast” zacząć być rodzicem „slow”?
Zacznijmy od prostych, codziennych
czynności:
- raz w tygodniu zróbmy dzień bez telewizora
- zaplanujmy regularne rodzinne wycieczki
- ograniczmy liczbę zajęć, w których biorą udział nasze dzieci
- dajmy dzieciom czas na swobodną zabawę.
Rodzice, którzy rozpoczynają swoją przygodę ze
slow parenting, mogą po „rozluźnieniu” dziecięcego kalendarza usłyszeć:
„Nudzę się!”. Dzieci muszą na nowo nauczyć się swobodnej
zabawy. To zwiększa ich zdolność do bycia niezależnymi oraz wzmaga
kreatywność w rozwiązywaniu problemów. Większość rodziców zgadza się z tym, że
warto zwolnić, choć zmiany nie zawsze przychodzą łatwo.
Społeczeństwo nie tylko szybko żyje, ale i
uwielbia podążać za nowymi trendami. Czy slow parenting rzeczywiście
jest nurtem innowacyjnym, czy może tylko nową nazwą dla zjawiska, które istniało
od zawsze?
Wróćmy na chwilę myślami do lat osiemdziesiątych. Przypomnijmy sobie pokolenie dzieci, które czerpały radość z biegania po podwórku, kopania piłki, czy wiszenia na trzepaku. Nie stali wtedy przy nich rodzice, nie mówili, co mają robić, w co się bawić. Spostrzeżenia jednej z internautek są chyba bliskie wielu z nas: „Gdy do dyspozycji były jedynie kapsle, dziecięca kreatywność nie znała granic. Nikt się nie nudził, nikt nie był dyslektykiem, czy dzieckiem nadaktywnym. Kiedy ktoś miał problemy w nauce, nie szedł do psychologa, tylko powtarzał klasę. Dzieci jadły wtedy pączki popijając je słodką oranżadą i nie było problemów z dziecięcą nadwagą, bo były one wciąż w ruchu, całe dnie na dworze. Nie było całej masy zabawek interaktywnych, dzieci nie miały laptopów czy play station, w zamian miały czas na zawieranie przyjaźni…”
Wróćmy na chwilę myślami do lat osiemdziesiątych. Przypomnijmy sobie pokolenie dzieci, które czerpały radość z biegania po podwórku, kopania piłki, czy wiszenia na trzepaku. Nie stali wtedy przy nich rodzice, nie mówili, co mają robić, w co się bawić. Spostrzeżenia jednej z internautek są chyba bliskie wielu z nas: „Gdy do dyspozycji były jedynie kapsle, dziecięca kreatywność nie znała granic. Nikt się nie nudził, nikt nie był dyslektykiem, czy dzieckiem nadaktywnym. Kiedy ktoś miał problemy w nauce, nie szedł do psychologa, tylko powtarzał klasę. Dzieci jadły wtedy pączki popijając je słodką oranżadą i nie było problemów z dziecięcą nadwagą, bo były one wciąż w ruchu, całe dnie na dworze. Nie było całej masy zabawek interaktywnych, dzieci nie miały laptopów czy play station, w zamian miały czas na zawieranie przyjaźni…”
Artykuł
zaczerpnięty ze strony www.dziecisawazne.pl
Autor:
Marta
Kabulska- psycholog.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz